„Valorant zakończy erę CS:GO”. Traktowaliśmy takie zapowiedzi z dystansem. W końcu gry pojawiały się i znikały, wybijały na piedestał i spadały, a poczciwy CS był, jest i zapewne będzie. Na kontynencie amerykańskim obecnie jego pozycja jest jednak mocno podważana. Czy Valorant będzie pierwszym, który na stałe wysadzi z siodła strzelankę od Valve?
COVID – początek końca
Marzec 2020. Epidemia koronawirusa przeradza się w pandemię, na całym świecie ogłaszane są lockdowny, kolejne imprezy zostają odwołane lub przeniesione. W esporcie mieliśmy to szczęście, że zawsze turnieje można było rozegrać online, co oczywiście miało miejsce. By jednak pogodzić wszystkich zainteresowanych, organizatorzy zdecydowali się podzielić świat na spodziewane regiony – w skrócie według kontynentów. Taki stan rzeczy początkowo wydawał się najbardziej logicznym i sprawiedliwym rozwiązaniem. Z miesiąca na miesiąc można jednak odczuć coraz większe zmęczenie materiału, gdy te same drużyny walczą w swoim gronie.
W Europie nie mieliśmy z tym aż tak dużego problemu. W końcu na Starym Kontynencie istnieje ogromne zaplecze drużyn tieru 2 i 3, które gdy mają dzień, to potrafią zaskoczyć. W efekcie zobaczyliśmy niesamowity wystrzał formy takich zespołów jak BIG, Heroic czy Complexity, które czasy lockdownu mogą zaliczać do swoich najlepszych okresów w historii. Dzięki temu w Europie tej różnorodności rzeczywiście nie zabrakło, a jedynym mocno odczuwalnym brakiem mogły być turnieje LAN-owe.
O wiele gorsza sytuacja panuje w innych, mniej rozwiniętych esportowo regionach. Skupmy się na Ameryce Północnej, która jest przecież drugim najmocniejszym regionem na świecie. Wydawało się, że zaplecze drużyn jest na tyle duże, by kontynent sobie poradził z zagrożeniem wiecznej gry między sobą tych samych ekip. Na Amerykę nadciągnął jednak nowy „wróg”, który sprowadził na tamtejszą scenę CS:GO jeszcze większe tarapaty.
Epidemia Valoranta
Mowa o Valorancie, który od samego początku dynamicznie drenuje zasób graczy CSa na amerykańskiej scenie. Oczywiście stało się to nie tylko tam. W Europie również pożegnaliśmy ciekawych graczy jak draken, ScreaM czy Happy, a z naszego podwórka można by tu wspomnieć chociażby o Patitku, MOLSIM i NEEXIE. Istnieje jednak jedna różnica – w Europie było z czego brać, tutaj CS na najwyższym poziomie pozostał nienaruszony, a odpływ doświadczonych zawodników pozwolił tym młodszym na pojawienie się na scenie.
Jak to wygląda w Ameryce? Niezbyt ciekawie. O problemie zaczął mówić MICHU na łamach ESPORTNOW:
W Stanach ciężko było o trening. Czasami mieliśmy dwa-trzy dni z rzędu wolne, kolejnego dnia graliśmy ciągle na te same drużyny. Jak te najlepsze zespoły ze Stanów wyjeżdżały do Europy na turnieje lub bootcampy, to u nas mało się działo i mieliśmy trudności z przeprowadzaniem treningów. W Europie wygląda to o wiele inaczej – poziom jest wyższy, bardziej zróżnicowany. Jest też bardzo dużo ekip, z którymi możesz grać, dzięki temu łatwiej zaplanować trening. […] Jeszcze przed Valorantem były problemy ze znalezieniem rywala na PCW, a teraz jest ich jeszcze mniej. Zawodnicy poodchodzili z CSa, drużyny się rozpadły – to kolejny argument za pozostaniem w Europie.
Tej siły już nie powstrzymacie
MICHU od maja nie mieszka w Stanach, od tamtej pory Valorant w tym kraju bardzo się rozwinął, więc możemy podejrzewać dalsze pogarszanie się sytuacji. Co gorsza, szanse na poprawę obecnie są iluzoryczne. Dlaczego?
- Pierwszy aspekt – finanse. Porównajmy sobie IEM New York 2020 do ostatniego dużego eventu Valoranta w USA – Pop Flash. Różnica w puli nagród? Zaledwie 10 tysięcy więcej na korzyść rozgrywek CS:GO. Jest to dopiero początek turniejów w Valorancie i tutaj trend raczej będzie kontynuował, a różnice będą niwelowane, aż dojdziemy do momentu, gdy to w grze od Riotu będzie można więcej zarobić.
- Nowe rozdanie. Valorant to powiew świeżości i chociaż swoich sił próbują doświadczone persony jak Hiko czy nitr0, to przecież są to całkiem nowe tereny do pobicia. To pole do wybicia się dla graczy tieru 2 i 3 CS:GO w Ameryce.
- Powiększające się kłopoty ze skurczaniem się amerykańskiej sceny zmuszają tamtejszych graczy CSa do spróbowania swoich sił w Europie. Liquid, EG, 100 Thieves, MIBR rozważają przeprowadzkę na Stary Kontynent w końcówce 2020 roku. Jeśli się to wydarzy, to z kim będą rozgrywać PCW tamtejsze aspirujące do czołówki drużyny? Zatrzymają się w rozwoju przez tak prozaiczny powód jak brak sparing-partnerów?
Pozostaje pytanie, czy właśnie oglądamy kres poważnego grania na amerykańskiej scenie CS:GO? Niestety wszystko na to wskazuje. Ma to swoje plusy – zapewne zyska na tym europejska scena, na której pojawi się kilka mocnych drużyn podnoszących poprzeczkę. Przeniesienie się na stałe graczy z NA może także oznaczać, że będziemy częściej oglądać mixy międzykontynentalne takie jak Complexity czy Evil Geniuses, a to kolejne okazje do pojawiania się ciekawych drużyn. Po drugiej stronie barykady są za to gracze jak oBo – utalentowani, ale którzy nie chcą się przeprowadzać na drugi koniec świata. Czy ich rozwój w regionie słabo rozwiniętym będzie możliwy jak dotychczas? Wątpliwe.