Vanguard, czyli system zabezpieczeń stworzony na potrzeby VALORANTA, został złamany już dwa dni po premierze zamkniętej bety. Niestety sytuacja się pogarsza.

Jeszcze przed weekendem informowaliśmy, że wystarczyły dwa dni aby na serwerach nowego shootera od Riot Games pojawili się pierwsi oszuści, wykorzystujący najbardziej perfidny sposób cheatowania, czyli tzw. aim-locka. Riot Games niedługo później przyznał, że pierwsze osoby złamały ich zabezpieczenia, lecz uspokojono nas, że zespół odpowiedzialny za walkę z oszustami na bieżąco stosuje permanentne bany dla nieczystych graczy.

W ostatnim czasie historia pokazuje, że cheaterzy są istną zmorą darmowych tytułów nastawionych na rozgrywkę multiplayer. Na początku ubiegłego roku, gdy premierę zaliczyła gra Apex Legends, deweloperzy battle royale'a stoczyli istną batalię z oszustami. Wielotygodniowa walka zniechęciła wielu uczciwych graczy, a samo EA zdecydowało się na najbardziej drastyczny krok – tzw. hardware ban, czyli kara na numer seryjny fizycznego sprzętu, z którego łączyliśmy się z serwerem. Obecnie skala problemu się znacznie zmniejszyła, lecz wciąż można napotkać na tzw. „odpała”.

Szukając trochę bliżej, można wspomnieć o ostatnim złotym dziecku Activision – Call of Duty: Warzone. Jeden z ostatnich hitów na rynku battle royale zmaga się obecnie z napływającą falą cheaterów. Zaledwie wczoraj pojawiła się oficjalna informacja, według której ukarano ponad 70.000 kont. Za co? Za wspomagacze celowania, chowanie się pod teksturami czy inne wymyślne sposoby na zdobywanie nieuczciwej przewagi.

Mimo wcześniejszych zapowiedzi, VALORANT nie uchronił się od tego problemu. Riot Games wygłaszało odważne postulaty o najlepszym systemie anty-cheat na rynku, który został rozpracowany przez oszustów w 48 godzin. W serwisie YouTube można znaleźć wiele dowodów na rosnący problem z cheaterami, bo oszuści sami wstawiają zapisy ze swojej rozgrywki. Najciekawszy jest poniższy film, w opisie którego widnieje bezpośrednia reklama nielegalnego oprogramowania:


Z pewnością jest to wielkie rozczarowanie nie tylko dla graczy, którzy uwierzyli w postulaty głoszone przez Riot Games, ale również dla samych deweloperów, którzy wierzyli w sukces swojego oprogramowania. Oliwy do ognia dolała informacja o tym jak działa Vanguard, czyli system antycheat twórców VALORANT. Niektóre jego składniki startują zaraz po uruchomieniu systemu, stale działając w tle. Użytkownicy boją się o swoją prywatność, lecz Riot uspokaja, że pozyskane informacje nie są oddawane w niepowołane ręce. Mimo to na jednym z forów na twórców cheatów powstał istny ruch anty-Vanguard, a użytkownicy omawiają kolejne kroki podżegania strachu prześladowania przez antycheata.

Twórcy VALORANTA zapewniają, że wciąż mają asy w rękawie, a wczesny dostęp ma posłużyć również jako poletko do nauki dla samych deweloperów. Zespół odpowiedzialny za antycheata obecnie analizuje jak twórcy cheatów obchodzą przygotowane wcześniej zabezpieczenia. Ponoć najcięższe działa w tej walce dopiero zostaną wytoczone.