Finał tegorocznych Worldsów okazał się powtórką z zeszłego roku. Europejska formacja została rozniesiona przez mistrzów LPL wynikiem 3-0.

Finał tegorocznych Worldsów był jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w historii esportu. Najlepsza drużyna z zachodu w historii stawała przed szansą do wygrania pucharu w League of Legends, w tytule, który od lat był dominowany przez graczy z Azji. Do tak zwanego „Grand Slamu” brakowało jej tylko jednej serii best of five. Ostatniej, lecz jednocześnie najtrudniejszej – nikt na turnieju nie wydawał się niebezpieczniejszy, niż FunPlus Phoenix.

Obie ekipy znane były za swoją ogromnie agresywną grę we wczesnej fazie. To przejawiło się już w pierwszej rozgrywce, kiedy łupem FunPlus Phoenix padł Wunder, niestety dwa razy. Mistrzowie Chin szybko wyszli na prowadzenie w zabójstwach, Europejczycy nie pozwolili im jednak uciec w złocie. Bardzo szybko można było zauważyć, że większość złota pozyskiwanego przez G2 Esports było ładowane w Perkza, który na Varusie szybko zamieniał się w śmiercionośnego bohatera. Organizacja ocelota próbowała wyrobić sobie korzyści przez granie na bocznych liniach. Średnio im to jednak wychodziło, i przez długi czas nie doszło do potyczki 5v5. Dlatego też losy pierwszej rozgrywki bardzo długo były niejasne. FPX udało się wyłapać trzech mistrzów LEC w okolicach 30. minuty, przez co pozyskali oni Barona Nashora i pierwszy, środkowy inhibitor. Przez serię z SKT przyzwyczailiśmy się do oglądania comebacku G2 Esports po straconym Baronie. Niestety nie tym razem. FunPlus Phoenix pewnie dopięło swego i wygrało pierwszą grę.

Żeby wyrównać serie, G2 Esports potrzebowało przemyśleć i zmienić swój draft. Jankos i spółka tak też zrobili, lecz na początku drugiego meczu nie można było się zachwycać. Więcej zabójstw znowuż zdobywali zawodnicy FunPlus Phoenix, za to G2 Esports mogło pochwalić się pierwszym, piekielnym smokiem. Globalne objective'y mało jednak pomogły tegorocznym Mid-Season Invitational. Ekipa Crispa była po prostu lepsza indywidualnie i zespołowo, czego przykład dawali kilkukrotnie przez pierwsze 20. minut. Chińczycy po uzyskaniu ogromnej przewagi szybko zdusili rywali i powiększyli swoje prowadzenie do 2-0.

Często się żartowało o 0-2 powerspike, którego często doznawało G2 Esports. Miałem ogromną nadzieję, że coś takiego się powtórzy, kiedy gracze obydwu drużyn ładowali się na Summoner's Rift po raz trzeci. Nie chciałem powtórki z zeszłorocznego finału, w którym to Invictus Gaming zdominowało fnatic 3-0. Niestety pierwsze minuty zapowiadały taki sam wynik jak w roku 2018. Zespół Jankosa nie był w żaden sposób pro-aktywny, co dawało oponentom z LPL wolną rękę. Po kwadransie rozgrywki nastąpiło przebudzenie. Nasz rodak pokazał, dlaczego jest nazywany Królem Pierwszej Krwi, zabijając Tiana. Jego formacji udało się także zabrać kilka cennych ulepszeń, jednak zawiodła w wyścigu o ten najważniejszy – Barona. Wraz z nim Chińczycy ponownie nie mieli problemów z dobraniem się do bazy G2 Esports. Kilka kolejnych potyczek i nexus G2 został zniszczony po raz trzeci i ostatni.