Kluby sportowe coraz śmielej podchodzą do tematu wirtualnych rozgrywek. Niedawno nikt nie przypuszczał, że tradycyjny sport będzie wspierał ludzi grających na komputerze. Otwierają się nowe możliwości zarobku oraz… zagrożenia?
Rewolucja rozpoczęta!
Ostatnie miesiące to rewolucja e-sportowa ze strony klasycznego sportu. Od lipca do października kilkanaście największych światowych drużyn rozpoczęło inwestycję we własne dywizje e-sportowe. Popularne drużyny piłkarskie, takie jak francuska Paris Saint-Germain, holenderskie PSV Eindhoven i Ajax Amsterdam, portugalska Sporting Portugal, angielskie Manchester City czy West Ham, niemieckie Schalke 04 i Wolfsburg, hiszpańska Valencia, turecka Besiktas, brazylijska Santon czy nawet rosyjska drugoligowa FC Volga – każda z nich w ciągu ostatnich paru miesięcy zainwestowała we własną e-sportową dywizję. Oczywiście zapewne artykuł ten nie powstał by, gdyby nie pierwsze kroki podjęte również na rodzimym rynku, gdzie Legia Warszawa stworzyła pierwszą w Polsce e-sportową dywizję, a Michał „sroka” Srokosz w ostatnich dniach października został jej pierwszym zawodnikiem. Oprócz drużyn związanych z piłką nożną możemy takie zauważyć wszelkiego rodzaju inwestycje teamów koszykarskich – tutaj warto wspomnieć zarówno głośny transfer, gdzie amerykańska drużyna NBA – Philadelphia 76ers wykupiła Team Dignitas, jak i inwestycję hiszpańskiej drużyny Baskonia w aż 5 e-sportowych dywizji!
Ale… dlaczego?
Dlaczego? – to jedno z głównych pytań zadawanych sobie przede wszystkim przez starsze pokolenie. Czy elektronika ma na celu wyparcie prawdziwego sportu i „fizycznej” rywalizacji. Na pewno nie. Powstaniu każdej e-sportowej dywizji towarzyszył szum medialny, a co za tym idzie, mnóstwo wywiadów i wypowiedzi uzasadniającej podjętą decyzję. Dwie najciekawsze pozwolę sobie przetłumaczyć i przytoczyć:
„Naszą dewizą jest ‘piłka nożna to coś więcej’ – nie tylko 90 minut na boisku. Dla nas e-sport to podwójne zwycięstwo – możemy być jednymi z pierwszych, którzy wykonają ten ruch i stworzą innowacyjną treść dla młodszych fanów Wolfsburga, ale i również przyciągną więcej fanów do e-sportu. Chcemy pokazać, że traktujemy e-sport bardzo poważnie.” – Thomas Röttgermann, dyrektor zarządzający VfL Wolfsburg
„Rynek stworzył się sam i stał się produktem, który ogląda ćwierć miliarda osób, a gdy to robią – oglądają go przez półtorej godziny dziennie. Lecz jest to również ogromny, jeszcze nie rozwinięty, niedojrzały rynek, Dziki Zachód. (…) Chcemy być tymi, którzy mają wpływ na zmianę, nie chcemy siedzieć poza boiskiem. Nasi właściciele, Josh i David , mają wizję i wielki apetyt. Niezaprzeczalnym jest fakt, że e-sport pokazuje Amerykanom jak dotrzeć do młodych ludzi tak dobrze, jak sporty ‘kija i piłki’ nie są w stanie. Jeśli nie szanujesz tej zasady – oznaczać to będzie dla ciebie kłopoty.” – Scott O’Neill, szef Philadelphia 76ers
Te słowa przekazują dwie najważniejsze rzeczy, które posiadają kluby – chęć rozwoju, ale i oczywiste parcie na przyciągnięcie tłumów, które to będą doskonale przekładać się na zyski. Ale przecież czemu by nie działać na polu, w którym jest dużo wolnego miejsca, gdy zarówno dochody mogą być spore, jak i można odnieść niemałe sukcesy. Bo przecież kto by nie chciał za rok czy dwa zobaczyć jak Legia Warszawa, Wisła Kraków czy inne Podbeskidzie Bielsko-Biała kopie tyłki wielkich Barcelon, Realów i Manchesterów, a Polska szczyci się niesamowicie dobrymi graczami, rozchwytywanymi przez wielkie kluby, kuszące ich milionowymi kontraktami?
Zagrożenia
Jednym z ciekawszych zagadnień są tutaj jednak zagrożenia płynące z mocnego powiązania e-sportu z „żywym” sportem. Fragment tekstu, który, mam nadzieję, zdecydujecie się przeczytać za parę chwil, będzie na pewno przejaskrawiony, wypełniony skrajnymi przykładami, które mają na celu przede wszystkim sprowokować do pomyślenia – czy choć ułamek z tych zagrożeń może rzeczywiście mieć miejsce. Nastawienie zmienione? Lecimy. Gdy pojawia się duch rywalizacji, pojawiają się emocje – a te z kolei prowadzić mogą do różnego rodzaju negatywnych interakcji pomiędzy kibicami rywalizujących ze sobą drużyn. Interakcji, które znamy – te grzeczniejsze z telewizji, mniej grzeczne z YouTube’a, a te najgorsze i pechowe – z zeznań świadków, gdy budzimy się w szpitalu. My, Polacy, mamy bardzo prostą mentalność, która z jednej strony jest wielce doceniana za granicą, a z drugiej – często mocno przeciągamy granicę tezy, którą wyznajemy. A teza ta brzmi: „to moje, a ja swego bronię”.
Z jednej strony mamy arenę międzynarodową – tutaj wszystko wygląda dobrze. Kibicujemy Polsce, bronimy tego, co polskie, a nawet szukamy polskich korzeni, żeby tylko móc gloryfikować choć najmniejszy element sceny i być z niego dumnym. I tak w e-sporcie nikt nie spojrzy na to, że Virtus.pro to starsza od części jej fanów (w końcu 13-letnia!) organizacja z Rosji, kiedy w Counter Strike reprezenuje ją 5 Polaków! Nikogo nie obchodziło, że Team ROCCAT to organizacja niemiecka, gdy w dywizji League of Legends grało tam pięciu Polaków… gdy grało tam czterech Polaków… gdy grało tam dwóch Polaków. Byli naszą dumą, pokazywaliśmy im wsparcie. Ale jak się okazuje, gdzie kucharek sześć… Gdy jest nas stanowczo za dużo, dzieją się rzeczy więcej niż wyimaginowane. Każdy każdego atakuje, więc i każdy swojego broni. Pojawia się agresja, niechęć, maczety, pogarda i coś, co nazwałbym lokalną ksenofobią. Tak więc szczerze obawiam się, że z czasem przyrostu lokalnych klubów, dmuchane pałki do kibicowania zamienią się w takie wypełnione twardą dębiną, zaczną się kibicowskie przyśpiewki w rytmie znanym każdemu, z niewspółmierną do ilości słów liczbą niekoniecznie przychylnych epitetów, a szaliki w danym regionie będą mogły mieć tylko ściśle określony koloryt. Ile razy zostaliśmy sprowokowani przez współgracza, wizualizując sobie opcję „gdyby koleś był teraz w zasięgu mojego ciosu krzesłem”. Ile razy w głowie pojawiła nam się wizja stosunku seksualnego z czyjąś rodzicielką jako swoisty i jakże piekielnie doskonały wymiar kary za to, że sojusznikowi nie idzie w grze tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Co stanie się, gdy takie młodzieńcze emocje uderzą w nas, stojąc koło „wrogiego” kibica, na meczu Legia Warszawa – Wisła Kraków w League of Legends, FIFĘ czy Counter-Strike’a?Miejmy nadzieję, że nie stanie się absolutnie nic. Wróćmy do rzeczywistości, gdzie wszystko jest piękne, bo tak na razie się to zapowiada. Miejmy nadzieję, że dostaniemy piękną dozę e-sportu na jeszcze wyższym poziomie, bo będzie warto. Że agresja nie tyczy nas, że jednak gry komputerowe pokażą, że bardziej chodzi o show, a nie walkę między kibicami. Że jeszcze raz potwierdzimy, że zabicie antyterrorysty w CSie nie ma żadnego wpływu na nasze zachowania w realnym życiu. Nie pozwólmy, by pierwszym chłopakom i dziewczynom z szalikiem Legii Warszawa, kibicującym graczom jakiejkolwiek gry, kiedykolwiek i gdziekolwiek stała się krzywda. Bo to akurat zależy od naszego nastawienia.