Kamil „KEi” Pietkun to jeden z największych polskich talentów na scenie CS:GO. Porozmawialiśmy z nim o jego przeszłości oraz ostatnich wydarzeniach w barwach AVEZ Esport.

Olaf „Szeregowy” Ostrowski: Ostatnio dużo mówi się o tym, że polska scena potrzebuje “młodych gniewnych”, “świeżej krwi” czy “powiewu świeżości”. Myślisz, że któreś z tych określeń pasuje do Ciebie?

Kamil „KEi” Pietkun: Jak najbardziej tak.

Jest to chyba Twój pierwszy wywiad… Wcześniej nie było okazji, aby porozmawiać z jakimś portalem, czy po prostu nie przepadasz za taką aktywnością?

Powiem szczerze – nie przepadam za udzielaniem wywiadów, ale mam nadzieje, że to się zmieni od teraz.

Pierwsze kroki na scenie stawiałeś w barwach Invizy Esport, natomiast nie udało Ci się tam osiągnąć żadnych spektakularnych sukcesów. Potrafisz mimo to wymienić coś pozytywnego, co zapadło Ci w pamięci z tamtej przygody?

Pamiętam, jak urwaliśmy jedną mapę Space Soldiers. Bardzo się ucieszyliśmy – w końcu turecki skład był wtedy w gazie. W zasadzie to miło wspominam po prostu epizod, w którym mogłem podjąć się gry przeciwko formacjom z tej wyższej półki.

Ja kojarzę okres, w którym razem z Invizy w 4. sezonie Polskiej Ligi Esportowej walczyliście jak równy z równym z takimi ekipami, jak AGO, Izako Boars, PACT czy nawet Miksturą, która zdominowała tę edycję. Czy w Twojej głowie pojawiło się wtedy, że to może być moment, w którym przebijecie się do polskiej czołówki?

W tamtych czasach czułem, że to ten moment. Teraz jednak, gdy na spokojnie o tym myślę, dochodzę do wniosków, że brakowało nam w gronie kogoś doświadczonego – może prowadzącego, który poukładałby naszą grę. Z resztą, koniec końców wszyscy poszliśmy w swoje strony, więc nie ma co rozpamiętywać.

Później zaliczyłeś epizod w barwach POLBIT Pogoń Esport, czyli marką wspieraną przez szczeciński klub piłkarski. Czy współpraca z tak dużym podmiotem, jakim jest Pogoń Szczecin wyróżniała się jakoś na tle innych?

Osobiście jakoś nie odczułem, żeby organizacja wyróżniała się na tle innych. Człowiek, który się nią zajmował, tak naprawdę dopiero zaczynał przygodę z tym światem, także być może dlatego wszystko nie było perfekcyjne. Ważne natomiast, żeby uczyć się na błędach.

Obecnie mieszkasz w Niemczech. Nie myślałeś zatem, aby spróbować swoich sił na niemieckiej scenie? 

Nigdy w sumie nie komunikowałem się po niemiecku i nie grałem z graczami z tego kraju. Jakoś mnie do tego nie ciągnie.

Przejdźmy do teraźniejszości… w kwalifikacjach do FLASHPOINT pokonaliście między innymi HAVU, SKADE, czy Winstrike, na których wielokrotnie wykładały się drużyny z polskiej czołówki. Macie sposób na radzenie sobie z presją, czy po prostu jej nie czujecie?

Wydaje mi się, że po prostu tej presji nie czujemy. nawrot zawsze przed startem meczu mówi – “grajmy swoje, a wygrana przyjdzie do nas sama ” i tym się kierujemy podczas rywalizacji.

Zastanawiam się, jak to jest, że skład nieposiadający jakiegoś dużego doświadczenia, potrafi w tak krótkim czasie osiągnąć naprawdę spory progres.

Po prostu dużo pracujemy – od 11. do 21. Na bieżąco analizujemy popełniane przez nas błędy, wymyślamy coś nowego, obserwujemy, co grają czołowe składy. Teraz na bootcampie poprawialiśmy też nasz mappool, żeby każdej BO3 nie musieć zaczynać od rezultatu 0:1.

Wielu zawodników narzeka na brak wsparcia od rodziców, a przed Tobą “wycieczka” do Los Angeles. “Wycieczka” bo jeśli uda Wam się wygrać, będziecie musieli spędzić tam więcej czasu. Jak na to zareagowali Twoi?

Bardzo się cieszyli. Nawet bym powiedział, że bardziej ode mnie. <śmiech>

Dla Waszej drużyny to będzie pierwsza, tak daleka podróż. Nie boicie się, że zmiana czasowa, inny klimat na miejscu, może jakoś źle wpłynąć na Was podczas LAN-owych kwalifikacji do FLASHPOINTA?

Jasne, takie objawy się pojawiają, aczkolwiek trzeba wyrzucić je z głowy i myśleć pozytywnie.

Rywale w głównych kwalifikacjach wydają się być mniej groźni od tych, które pokonaliście w poprzednim etapie. Czujecie się faworytami tych rozgrywek?

Tak, ale nie można lekceważyć reszty, która też przyleci do Los Angeles z jednym, jasnym celem – zwycięstwa.

Jedni chcą wygrać Majora, inni być jak s1mple, jeszcze kto inny chciałby zapisać się na kartach esportowej historii niezapomnianą akcją pokroju coldzery. Czy ty masz swoje esportowe marzenie?

Oczywiście, że mam, jak chyba każdy gracz. Moim marzeniem esportowym jest występowanie na najwyższym możliwym poziomie.

Gdzie widzisz AVEZ za trzy miesiące?

Hmm… w lidze FLASHPOINT. <śmiech>