Game Boy Advance na apokalipsę. Serio. Są mody, które poprawiają ekran, dorzucają lepszy głośnik albo USB-C. I są też takie, które wyglądają jakby powstały w garażu po trzecim końcu świata, gdy ludzkość już dawno odpuściła, ale ktoś dalej chciał ograć Golden Sun. Ten tekst jest o tym drugim przypadku.
Na Reddicie użytkownik Bangooh wrzucił projekt, który spokojnie mógłby służyć jako broń obuchowa albo awaryjny powerbank dla całego osiedla. Wziął Game Boy Advance SP i podpiął do niego… akumulator z wkrętarki DeWalt XR Flex 18V. Tak, ten żółto-czarny klocek, który normalnie zasila sprzęt budowlany. Efekt? GBA, który prawdopodobnie przeżyje apokalipsę nuklearną i jeszcze będzie miał 70% baterii.
162 000 mWh – absurd, który działa
Dla porównania: oryginalny GBA SP wyciągał 8-10 godzin grania. Fajnie, ale to nic przy tym, co zrobił Bangooh. Jego potwór ma 162 000 mWh, co w praktyce oznacza dziesiątki godzin grania bez ładowania. Całe Final Fantasy Tactics Advance, całe Golden Sun, pewnie jeszcze Advance Wars na deser – wszystko na jednym cyklu.
Technicznie projekt jest zrobiony z głową. Akumulator 18V został połączony z buck converterem, który zrzuca napięcie do bezpiecznych ~4V, dokładnie tyle, ile potrzebuje GBA SP. Bezpiecznie, stabilnie, bez smażenia elektroniki. Brzmi jak fuszerka? A jednak nie.
Mobilność? Zapomnij
Oczywiście, coś za coś. To nie jest już konsola kieszonkowa. To handheld-mutant, który wygląda jakby miał własny numer seryjny w NATO. Do tego zniknęły przyciski L i R, więc o ergonomii można podyskutować, ale sam autor jasno mówi: projekt nie jest skończony.
Czy da się z tym wyjść z domu? Jasne. Czy chcesz? Raczej nie. Ale to nie o to chodzi. To jest manifest. Pokazanie, że stare Nintendo to sprzęt tak prosty, tak energooszczędny, że można go zasilać czymś, co normalnie wierci beton.
Dlaczego to w ogóle ma sens
W czasach, gdy Switch wytrzymuje 3-5 godzin, a kolejne handheldy PC grzeją się jak kaloryfer, GBA dalej pokazuje klasę. Prosty ARM, brak systemu operacyjnego, zerowe aktualizacje, zero DRM. Wkładasz kartridż i grasz. Koniec. To dlatego takie projekty w ogóle mają rację bytu.
I nie jest to odosobniony przypadek. Internet zna:
- GBA w obudowie kontrolera N64 (ekran nad Startem, slot na kartridż w miejscu Rumble Paka, USB-C – czyste szaleństwo),
- konsole Wii, Wii U i Switch w obudowach Porygona, robione na drukarkach 3D, bo czemu nie.
To nie nostalgia. To inżynierski middle finger
Takie projekty nie powstają dlatego, że „kiedyś było lepiej”. One powstają, bo stary sprzęt był uczciwy, prosty i dawał się modyfikować bez walki z firmware’em, bootloaderem i trzema warstwami zabezpieczeń.
Czy ten GBA jest praktyczny? Nie. Czy jest piękny? Absolutnie nie. Czy jest zajebiście imponujący? Jak najbardziej.
I jeśli kiedyś faktycznie walnie koniec świata, to jestem pewien jednego: gdzieś w ruinach ktoś będzie siedział z tym klocem DeWalta podpiętym do GBA i dalej farmił expa.