YouTube – platforma, która od lat raz coś dodaje, raz coś zabiera, a potem udaje, że tak miało być – przywraca bezpośrednie wiadomości. Tak, tę funkcję, którą ubito w 2019 roku, bo „małe zainteresowanie”, a która najwyraźniej jednak interesowała całkiem sporo ludzi.
Ale zanim odpalicie fanfary: wraca… ale nie do wszystkich.
DM-y wracają, ale na próbę
Od 18 listopada YouTube testuje nowy sposób dzielenia się filmami i – co ważniejsze – bezpośrednie rozmowy między użytkownikami. System działa na zaproszenia: wysyłasz komuś link do filmu, odbiorca akceptuje lub odrzuca, a jeśli zaakceptuje – otwieracie sobie prywatny kanał komunikacji.
Brzmi prosto, ale jest haczyk: na razie bawią się tym tylko dorośli użytkownicy z Irlandii i naszej kochanej Polski. Jeżeli eksperyment chwyci, YouTube ma to rozszerzyć globalnie. I raczej można założyć, że na tym im zależy – TikTok już ma DM-y, a wojna o krótkie formy nadal trwa.
Mniej prywatności? Jasne. YouTube i tak to zeskanuje
Od razu uprzedzają: wiadomości będą automatycznie skanowane pod kątem naruszeń regulaminu, treści niebezpiecznych i innych cyrków, które mogą spowodować realne szkody. Nie jest to żadna konspiracja – po prostu YouTube chce uniknąć tego, co wydarzyło się kiedyś na Twitchu, gdzie prywatne wiadomości (Twitch Whispers) były narzędziem do grubszych przekrętów.
To nie jest idealne, ale realnie – przy skali YouTube – trudno oczekiwać pełnej anonimowości. I szczerze? Jeśli to ma odsiać patologię, to niech przesiewają.
Zarządzanie rozmowami: trochę wolności, trochę ograniczeń
- Możesz usunąć całą rozmowę, ale tylko u siebie. Druga osoba dalej ją widzi.
- Możesz cofnąć wysłaną wiadomość, i wtedy znika wszędzie.
- Wszystko może się zmienić, bo to nadal eksperyment.
To brzmi jak wersja beta Messengera, ale lepiej coś niż nic – zwłaszcza że społeczność YouTube długo domagała się powrotu prywatnych rozmów.
Po co to wszystko?
YouTube ewidentnie próbuje budować wewnętrzny ekosystem komunikacyjny. Jeśli użytkownicy będą dyskutować na platformie, a nie uciekali na Discorda czy Twittera, to Google wygrywa. Twórcy też mogą na tym skorzystać – łatwiejszy kontakt, szybkie reakcje, bardziej lojalna społeczność.
Jasne, jest ryzyko, że powstanie z tego kolejny messengerowy potworek, którego nikt nie używa. Ale jeśli nauczono się czegoś po poprzedniej porażce, może tym razem DM-y na YouTube zostaną na dłużej.