Riot znowu namieszał. Patch VALORANT 11.10 to jedna z większych aktualizacji ostatnich miesięcy – nie tylko pod kątem agentów, ale też jakości życia graczy i usprawnień na konsolach. Jeśli przez ostatni czas grałeś w rankedach i miałeś ochotę rzucić monitorem przez Clove, to mam dobrą wiadomość: Riot w końcu coś z tym zrobił. A jeśli od dawna uważałeś, że Harbor to po prostu droższy, bardziej mokry Omen – też się ucieszysz.
Harbor: z defensywnego ducha morza w ofensywnego byka
Po miesiącach marudzenia społeczności, Harbor dostał totalny rework. Riot w końcu ogarnął, że jego poprzedni zestaw umiejętności był zwyczajnie nudny. Teraz gość ma w sobie trochę więcej z inicjatora niż z typowego kontrolera. W praktyce oznacza to, że można z nim wchodzić na site, a nie tylko stać i robić mokre kulki dla drużyny.
Największe zmiany:
- Cove: teraz to jego signature. Jedno użycie za darmo co rundę. Działa jak bulletproof smoke, który można rzucić dalej lub bliżej, zależnie od sytuacji. W końcu jakaś elastyczność.
- Storm Surge: zupełnie nowa umiejętność. Zamiast nudnej fali z Cascade, dostajemy wir, który spowalnia i oślepia przeciwników.
- Reckoning (ulti): już nie konkus, tylko fala wody, która spowalnia i nearsightuje.
Do tego dochodzą nowe kwestie głosowe. Harbor brzmi teraz bardziej jak ktoś, kto naprawdę ma ochotę się bić, a nie jak coach z aplikacji do medytacji.
Clove: zbyt dobra, żeby zostać nietknięta
Nie ma co ukrywać, Clove była przesadzona. Zdolność do dalszego grania po śmierci, samoleczenie i smoki – wszystko razem sprawiało, że często czuła się jak nieśmiertelny kontroler. No to Riot postanowił przyciąć jej skrzydła.
- Ruse (smoki): po śmierci można teraz postawić tylko jedną, a nie całą mapę zasłonić zza grobu.
- Pick Me Up (heal): limit overheala z 100 HP spadł do 50 HP, co oznacza, że nie przetrwa już tylu pojedynków.
Teraz gracze Clove będą musieli grać zespołowo, a nie jak Rambo z defibrylatorem.
Usprawnienia i zmiany systemowe
Patch 11.10 to nie tylko balans. Riot dorzucił sporo rzeczy, które faktycznie poprawiają komfort grania.
- Nowy wskaźnik leczenia: na HUD-zie widać, kto w drużynie się leczy (tealowy kolor, bardzo czytelny).
- Nowy układ Kolekcji na PC: teraz to ładna, przejrzysta siatka z tłem dla każdej skórki. W końcu nie wygląda to jak menu z 2010 roku.
- Obowiązkowe MFA dla wyższych rang (Ascendant+): żeby ograniczyć smurfów i boostowane konta. Dobrze, w końcu.
Na konsolach też się coś dzieje:
- Powtórki (Replays): wreszcie można obejrzeć mecz, przeanalizować błędy, zobaczyć, kto faktycznie zawalił rundę.
- Nowe menu lobby: szybsze, bardziej intuicyjne. Bez męki przy nawigacji.
Bug Fixes, czyli wreszcie mniej głupot
Riot połatał też całą masę błędów – od Sage i Yoru, po Killjoy i Cyphera. Najważniejsze:
- Spike nie da się już podłożyć poza wyznaczonym miejscem (koniec z „magikami” z Fracture).
- Harbor w końcu dostaje asysty za Cove, a nie tylko smutek.
- Kilka naprawionych błędów wizualnych i HUD-owych.
Podsumowanie
VALORANT 11.10 to konkretny patch, bez zbędnych ozdobników. Harbor dostał nowe życie, Clove została w końcu utemperowana, a cały system zyskał trochę wygody. Riot w końcu pokazał, że potrafi słuchać graczy, a nie tylko łatać dziury po miesiącu.
Harbor wreszcie może stać się realnym wyborem w rankedach, a Clove przestanie być plagą każdego lobby. Dodajmy do tego nowe opcje dla konsolowców i porządne bugfixy – i mamy aktualizację, która naprawdę coś zmienia.
Więc… jeśli odłożyłeś VALORANTA z frustracji, to może to jest ten moment, żeby wrócić. Ale ostrzegam – jak znowu trafisz Clove maina z immortalem w platynie, to żadna aktualizacja ci nie pomoże.