Po ogłoszeniu przejęcia wydawcy przez międzynarodowe konsorcjum z udziałem saudyjskiego funduszu PIF, Silver Lake i Affinity Partners, część graczy odetchnęła z ulgą. „Może wreszcie skończy się ten cały woke-cyrk” – słychać było po forach i Redditach. No cóż… EA właśnie rozwiało te nadzieje.
W wewnętrznych dokumentach, które trafiły do pracowników, firma jasno zaznaczyła: „zachowujemy pełną kreatywną kontrolę” i „nie planujemy zmieniać naszych wartości”. Tłumacząc z korpo na ludzki: „nic się nie zmieni, deal with it”.
Nadzieje graczy i kubeł zimnej wody
Większość graczy liczyło, że nowi właściciele, szczególnie pochodzący z regionu, który raczej nie słynie z progresywnych idei – przestawią EA na tory mniej „polityczne”. Bo prawda jest taka, że EA od lat topi się w swoich własnych deklaracjach różnorodności i reprezentacji, zapominając przy tym o… jakości gier.
Najświeższy przykład? Dragon Age: The Veilguard, który miał być wielkim powrotem legendarnej serii, a skończył jako finansowa katastrofa. Gra dostała po głowie od fanów za wymuszoną inkluzywność, toporne dialogi i nijaką fabułę. Internet nie zostawił na niej suchej nitki, a sprzedaż – cóż, miała potwierdzić, że większość graczy naprawdę mają już dość moralizatorskiego tonu.
Woke się nie kończy, tylko mutuje
I choć mogłoby się wydawać, że EA wyciągnie z tego wnioski, spółka brnie dalej. Oficjalnie mówi o „ciągłości wartości” – w praktyce oznacza to, że kolejne projekty (jak nowy Mass Effect) pójdą tą samą drogą. A więc więcej „różnorodnych postaci”, więcej „reprezentacji”, mniej tego, za co ludzie pokochali BioWare – mniej dobrej historii, mniej charakteru, mniej serca.
Nie jest to tylko problem EA. W ostatnich latach oberwało też kilka innych dużych marek: Concord, Star Wars: Outlaws, Assassin’s Creed Shadows, Lost Records: Bloom and Rage: wszystkie podpadły graczom tym samym: próbowaniem przypodobać się wszystkim, zamiast po prostu robić dobre gry.
A przecież to nie polityka sprzedaje gry
Rynek mówi jasno: jeśli gra jest dobra, nikt nie ma pretensji o różnorodność. Ale gdy polityka staje się ważniejsza niż gameplay, to nawet najlepiej finansowany projekt się sypie. EA ma dziś około 20 miliardów dolarów długu, a mimo to nie widać, by ktokolwiek w zarządzie bił na alarm.
To trochę tak, jakby Titanic tonął, a kapitan EA stał na mostku i krzyczał: „spokojnie, wszystko zgodnie z procedurą DEI!”.
Ostatnia szansa przed totalnym upadkiem
Przejęcie przez konsorcjum mogło być punktem zwrotnym – momentem, w którym EA powiedziałoby: „wracamy do robienia gier, które ludzie naprawdę chcą grać”. Zamiast tego mamy kolejną korporacyjną mantrę o wartościach i inkluzywności, które nikogo już nie ruszają.
Niektórzy twierdzą, że Mass Effect to ostatnia deska ratunku BioWare. Jeśli nowa odsłona podzieli los Veilguard, to nawet saudyjskie miliardy nie uratują tej marki.