Scena bijatyk od lat była postrzegana jako jedna z najbardziej otwartych społeczności w esporcie. Tutaj zawsze liczyła się pasja, skill i atmosfera turniejowa, a nie pochodzenie czy orientacja. Dlatego wiadomość, że Evo – największe wydarzenie bijatykowe na świecie – trafiło częściowo w ręce Arabii Saudyjskiej, odbiła się głośnym echem.

Co się wydarzyło?

Do tej pory Evo należało do dwóch podmiotów: RTS (agencja talentów esportowych) i NODWIN Gaming z Indii. Głównym sponsorem pozostawało PlayStation. Teraz jednak wchodzi nowy gracz – Qiddiya Gaming, czyli esportowe ramię saudyjskiego funduszu PIF. To właśnie ten fundusz przejął RTS, stając się jednym z kluczowych udziałowców Evo.

Dlaczego tyle kontrowersji?

Arabia Saudyjska od kilku lat inwestuje ogromne pieniądze w sport i esport. W piłce nożnej wykupuje gwiazdy za absurdalne kontrakty, w grach – organizuje wydarzenia z nagrodami liczonymi w milionach. Nie robi tego jednak z czystej pasji. Krytycy mówią wprost: to sportswashing, czyli próba poprawy wizerunku kraju, który ma fatalne notowania w kwestii praw człowieka.

Tu wchodzi kolejny, niezwykle istotny punkt. Scena bijatyk jest mocno związana z graczami LGBTQ+, a w Arabii Saudyjskiej osoby nieheteronormatywne nie mają żadnej ochrony prawnej. Wręcz przeciwnie – za relacje homoseksualne grożą tam najcięższe kary, włącznie z karą śmierci. To dlatego wielu graczy i fanów czuje się zwyczajnie zdradzonych przez organizatorów Evo.

Warto przypomnieć, że niedawno zakończył się Esports World Cup w Rijadzie, finansowany również przez PIF. Widowisko było na niesamowitym poziomie – gigantyczne pule nagród, imponująca oprawa – i oczywiście przyciągnęło setki pro graczy.

Część środowiska bojkotowała, część jednak nie potrafiła zignorować nagród, które mogły zmienić ich życie. To pokazuje, jak trudna jest sytuacja: z jednej strony moralny sprzeciw, z drugiej realne pieniądze.

SNK już jest w saudyjskich rękach

Nie zapominajmy, że SNK – twórcy m.in. Fatal Fury czy King of Fighters – należą w całości do Arabii Saudyjskiej. Już tam widzieliśmy pierwsze decyzje związane z promocją poprzez celebrytów czy nietypowych gości w grach. Wielu fanów obawia się, że podobny kierunek czeka teraz Evo.

Dokąd to zmierza?

Największy strach społeczności jest taki, że Evo, zamiast być autentycznym świętem pasjonatów bijatyk, stanie się kolejną platformą do pokazywania siły saudyjskiego kapitału. To może oznaczać większe nagrody i rozmach produkcyjny, ale też utratę ducha, który od lat budował tę scenę.

I tutaj pojawia się pytanie: czy pieniądze mogą kupić kulturę i autentyczność? Dla części graczy odpowiedź brzmi „nie” – i planują bojkot. Inni twierdzą, że scena bijatyk bez Evo po prostu nie istnieje, więc będą musieli pogodzić się z nową rzeczywistością.