Jeśli śledzisz scenę esportową od kilku lat, z pewnością pamiętasz wielkie nadzieje związane z Overwatch League. Miała być rewolucją, złotym standardem, przyszłością rozrywki. Dziś? Jest jedynie przestrogą i case study na uniwersytetach biznesu o tym, jak nie należy tworzyć ekosystemu esportowego.
Tymczasem jej siostrzana liga – Call of Duty League – mimo podobnych założeń, ma się całkiem dobrze. Co poszło nie tak? I dlaczego jedna przetrwała, a druga upadła?
Megalomańskie ambicje vs. pragmatyzm
Zacznijmy od tego, że Overwatch League od początku cierpiała na przerost ambicji. Bobby Kotick, ówczesny CEO Activision Blizzard, wymyślił sobie model, który na papierze brzmiał fantastycznie: globalna liga z drużynami przypisanymi do miast, podróżująca po całym świecie i wypełniająca areny tysiącami fanów. Organizacje miały płacić za miejsce w tej lidze astronomiczną kwotę 20 milionów dolarów.
Kto przy zdrowych zmysłach wydałby takie pieniądze? Cóż, wiele organizacji esportowych uwierzyło w tę wizję. W 2016 roku Overwatch zdobył tytuł Gry Roku, sprzedał miliony kopii na całym świecie, także w Chinach, gdzie esport jest prawdziwą religią. Inwestorzy liczyli na złote góry.
Tymczasem Call of Duty League od początku przyjęła bardziej przyziemne podejście. Jasne, również opierała się na modelu franczyzowym i przypisaniu drużyn do miast, ale skupiła się wyłącznie na Ameryce Północnej, gdzie gra ma największą bazę fanów.
CDL współpracowała z organizacjami powiązanymi z klubami sportowymi, co dawało stabilne zaplecze finansowe i doświadczenie w budowaniu lokalnych społeczności.
Geografia ma znaczenie
Pierwszy problem pojawił się już w inauguracyjnym sezonie OWL. Mimo obietnicy światowej trasy, cała liga utknęła w Los Angeles. W 2020 roku miało się to zmienić – zaplanowano wydarzenia międzynarodowe, niektóre nawet odbywały się przy wypełnionych po brzegi arenach. A potem… pandemia.
Lockdown zniszczył nadzieje na rentowny rok, ale prawda jest taka, że model OWL był skazany na porażkę od początku. Koszty podróży z Europy do Ameryki, Chin i Korei były gigantyczne. Stres, jakiemu poddawani byli gracze ciągle zmieniający strefy czasowe, był nie do zniesienia. Marże dla organizatorów i zespołów były minimalne, jeśli w ogóle istniały.
Symbolicznym przykładem absurdu tego modelu było zdarzenie z 2021 roku, gdy najlepsze drużyny z zachodniej dywizji musiały być przetransportowane na Hawaje, żeby zmniejszyć opóźnienie w łączach do Azji i umożliwić w miarę sprawiedliwą rywalizację.
CDL tymczasem nigdy nie opuściła Ameryki Północnej. Zamiast podróżować co weekend, niektóre drużyny organizowały „Home Series”, podczas których zespoły z całej ligi odwiedzały konkretne miasto, wspierając lokalną turystykę, a wszystko kulminowało w większym wydarzeniu rangi Major. Proste, skuteczne, tańsze.
Gra ma znaczenie
Overwatch League borykała się z problemami, gdy sama gra przechodziła kryzys. Zespół deweloperski Overwatch (przynajmniej do niedawna) zawsze reagował powoli na opinie graczy. System banowania bohaterów, który mógł urozmaicić rozgrywkę, został wprowadzony dopiero niedawno. Rezultat? Powtarzalne mecze i znudzeni widzowie.
Call of Duty ma tę przewagę, że co roku wychodzi nowa odsłona, która może naprawić błędy poprzedniej. Dodatkowo CDL oparła swój przekaz marketingowy na tym, co przyciąga graczy do Call of Duty – militarnej fantazji o potędze.
Ogłoszenie Overwatch 2 dało chwilową nadzieję, ale nawet ekskluzywny dostęp ligi do sequela (gdy nikt inny nie mógł w niego grać, bo był w fazie rozwoju) nie wystarczył, by zatrzymać inwestorów. Gdy posypały się żądania zwrotu opłat wpisowych i programów podziału przychodów, Activision postanowił zakończyć projekt i ograniczyć straty wszystkich.
Co będzie w przyszłości?
Dzisiaj Overwatch ma nowy ekosystem OWCS z FACEIT i otwartym obiegiem, który powoli się rozwija. Call of Duty League nadal zbiera owoce swoich strategicznych decyzji. Co ciekawe, wiele dobrych decyzji CDL narodziło się z porażek OWL – dlatego te dwie ligi zawsze będą ze sobą powiązane.
Historia OWL i CDL to lekcja dla całej branży esportowej: czasem mniej znaczy więcej, a pragmatyzm wygrywa z megalomanią. Na koniec dnia liczy się zrównoważony model biznesowy, a nie wielkie obietnice. Wielkie ambicje są dobre, ale tylko jeśli stoją na solidnych fundamentach. A fundamenty OWL od początku były zbudowane na piasku.