Znamy pełną obsadę nadchodzących play-offów. Wiemy też, kto będzie faworytem do zwycięstwa w wiosennym splicie LEC. Gdzie w tym wszystkim jest Rogue?
Faza zasadnicza rundy wiosennej League of Legends European Championship z małym opóźnieniem, ale w końcu przeszła do historii. W końcu to dobre określenie, bo ostatnie dwa tygodnie przypominały bardziej parodię, a mówimy tu przecież o najważniejszych rozgrywkach LoL-a na Starym Kontynencie. Te cztery spotkania, które miała do rozegrania każda z ekip, były (jak w sumie cały sezon wiosenny) praktycznie o nic. Z góry znaliśmy prawie wszystkie rozstrzygnięcia, a sama stawka nie powalała. Na domiar złego wszystko rozgrywane było online. Oczywiście była to decyzja prawidłowa, może nawet spóźniona, gdyż bez wątpienia zdrowie zawodników, kibiców i organizatorów jest ważniejsze od atmosfery, ale na pewno nie zadziałała ona pozytywnie dla samego widowiska. Cóż, takie czasy, nie ma się co nad tym rozwodzić.
Tak więc mieliśmy cztery kolejki tylko online. Mecze były w większości średnie lub bardzo średnie. Origen, Fnatic i G2 Esports były bezpieczne na swoich pozycjach. Jedyne, co było w miarę interesujące, to kwestia zajęcia czwartego, premiowanego miejsca. W miarę, w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały jasno – czwarta lokata należeć miała do Rogue. Łotry pod wodzą Jyn Erso Oskara „Vandera” Bogdana, weterana międzynarodowych rozgrywek, mimo przeciętnej dyspozycji cały czas istniały w świadomości jako „ta czwarta ekipa”. Od czasu do czasu ktoś przebąkiwał, że przecież Misfits Gaming, że Iván „Razork” Martín Díaz odnalazł formę, że to nie takie pewne. Zaraz jednak błyskawicznie rzesze, zwłaszcza polskich, specjalistów zagłuszały głos rozsądku, perorując o dołączeniu czwartej potęgi do Wielkiej Trójki. Jak to zwykle bywa, rzeczywistość, nie chciała ugiąć się pod głosami znawców. Prawdziwa bezczelność. Na domiar złego to przez długi czas skazywane na pożarcie MAD Lions zajęło premiowaną pozycję. Występujący w przeszłości w Ultralidze Marek „Humanoid” Brázda niczym Jaime Lannister poprowadził pod sztandarem lwów świeżych zawodników, którzy nie zlękli się nawet boskiego G2. Dyspozycja tego zespołu z pewnością jest materiałem na więcej niż jeden tekst, ale tutaj postawimy kropkę i przejdziemy do naszego ukochanego Rogue.
Trudno, żebym żądał od Łotrów waleczności, odwagi czy tych innych pustych frazesów, o których się mówi w przypadku małych a ambitnych. Dlaczego trudno? Chociażby z nazwy, w końcu łotrzyk to nie lew, nie musi ryczeć i pożerać swoich rywali wystarczy, że ich ominie, albo wbije im sztylet pod żebra. Tak więc czego oczekuję od Vandera i spółki? Sprytu? Nieszablonowego myślenia? Może ekipa Kacpra „Inspireda” Słomy chowa taktyki na ważniejsze mecze? Gdzieś już takie plany widziałem, więc mam szczerą nadzieję, że odkopią te taktyki szybciej niż pewna drużyna CS:GO. Rogue, choć na papierze całkiem silne, nie wyróżnia się niczym w obecnym sezonie. Nie wygląda na formację, która ma walczyć i zaskakiwać nas zwycięstwami nad Origen czy Fnatic (o Jankosach nawet nie wspomnę). Nie wygląda w ogóle. Głupie wpadki ze słabszymi ekipami, nie napawały optymizmem, ale można spuścić na to zasłonę milczenia. W końcu nawet G2 zdarzało się potknąć. Problem leży gdzie indziej. Jak ktokolwiek może sądzić, że formacja, która nawet nie zbliżyła się do pokonania zespołów z czołowej trójki, będzie w stanie zrobić to play-offach. Może jednak się mylę? Może to właśnie jest ich strategia? W końcu prawdziwego łotra nie zauważysz, a i tak ukradnie ci bilet na mistrzostwa świata. Już w piątek o godzinie 17:00 zobaczymy pierwsze starcie w play-offach. G2 Esports podejmie w formacie BO 5 MAD Lions. Następnie, czwartego kwietnia spotkają się Origen oraz Fnatic, zaś w niedzielę o awans powalczą Rogue oraz Misfits Gaming. Wszystkie mecze z polskim komentarzem możecie zobaczyć na kanale Polsat Games.