Rywalizacja między Europą a Ameryką Północną była obecna w profesjonalnym League of Legends niemalże od samego początku. Do tej pory to raczej Stary Kontynent pokazywał się lepiej, lecz Rift Rivals pokazało, że NA ma wiele do zaoferowania.
Sezon pierwszy, „piwnica Phreaka” i Fnatic wygrywające nieco karykaturalne z perspektywy czasu mistrzostwa. Tak zaczęła się narracja wyższości Europy nad Ameryką w profesjonalnym League of Legends. Pomimo wahań w zaciętej rywalizacji dwóch regionów, największe turnieje zazwyczaj pokazywały, że to jednak Stary Kontynent stał na wyższym poziomie. Nigdy nie zobaczyliśmy jednak definitywnego rozdziału na lepszy i gorszy obszar rozgrywek, pomimo wielokrotnych spotkań drużyn z EU oraz NA. Mecze kończyły się różnie, lecz Mistrzostwa Świata częściej widziały ekipy z Europy w fazach playoff czy nawet w półfinałach. Dyskusja na temat wyższości jednego regionu nad drugim nie miały końca, Twitch chat szalał, pokazując, że polemika jest również doskonałym polem do popisu dla internetowych trolli.
Takie warunki towarzyszyły Rift Rivals – turniejowi, który był niejako spadkobiercą fatalnej inicjatywy o nazwie Battle of the Atlantic. Przodek niedawnych zmagań Europy oraz Ameryki Północnej był koszmarnym błędem o nieprzemyślanych zasadach i tylko zaognił konflikt dotyczący wyższości jednego z regionów. Wraz z pojawieniem się najnowszej inicjatywy Riot Games – Rift Rivals, fani EU i NA LCS zobaczyli światełko w tunelu niezgody. Nikt jednak nie spodziewał się, że Team SoloMid zamknie buzie wątpiącym w szanse Ameryki Północnej. Niemalże każdy zawodnik, wypowiadający się na temat turnieju, twierdził, że to Europa i Fnatic zmiażdżą oponentów, udowadniając raz na zawsze dotychczasowe przypuszczenia. Reprezentanci NA LCS byli jednakże przygotowani na przeciwników i z łatwością wybili argumenty z rąk obrońców Starego Kontynentu.
Team SoloMid
Pierwszym aspektem Rift Rivals, który trzeba poruszyć, próbując zrozumieć dominację Ameryki Północnej podczas turnieju, jest dyspozycja Team SoloMid. Bjergsen pokazał podczas rywalizacji poziom, do którego przyzwyczaił nas w swoich najlepszych grach, a jego rodak z jungli udowodnił, że nadal stać go na wiele. Svenskeren pokazał się na Rift Rivals wspaniale – od około roku borykał się ze spadkiem formy, a jego naturalna zdolność do dominacji zdawała się zanikać. W Berlinie leśnik obudził się i sprawiał wrażenie jednego z najlepszych zawodników w swojej ekipie. Jego inwazje były bardzo dobrze wyczekane i podejmowane tylko w odpowiednich momentach oraz skoordynowane z kolegami z zespołu. Jungler nie grał być może w sposób odmienny od standardowego, lecz poziom jaki zaprezentował różnił się od tego, co widzieliśmy od długiego czasu. Svenskeren skutecznie odcinał przeciwnych midlanerów od Blue Buffów oraz skupiał się na środkowej alei. Niemalże każdy fan amerykańskich rozgrywek wie, że taki styl jest dla Team SoloMid czymś naturalnym. W obliczu braku odpowiedzi ekip z Europy nie miało to jednak żadnego znaczenia – Bjergsen z łatwością kontrolował swoją linię, a wraz z pomocą junglera, mógł także oddziaływać na inne linie. Doublelift oraz Biofrost kontynuowali trend z NA LCS, jakim była dominacja i skupienie na fazie gry na linii. Właściwie jedynym problemem TSM był Hauntzer, który mimo ogólnie dobrych występów, pokazał, że nadal zdarzają mu się błędy, zbytnia agresja podczas pojedynków z przeciwnikiem oraz brak komunikacji z junglerem.
Skupienie Team SoloMid na Bjergsenie oraz wczesnych fazach gry zdawało się dla zespołu czymś naturalnym. Nie tak dawno temu, były to wszak najmocniejsze strony reprezentantów NA LCS. Meta podczas turnieju doskonale pasowała do takiego podejścia – walka o początkowe smoki, którą tak uwielbia TSM, była dużą częścią przewagi kreowanej przez drużynę. Bardzo ważnym czynnikiem była także zrewitalizowana synergia między Duńczykami. Bjergsen oraz Svensekeren zapewniali ekipie presję w okolicach środka mapy, co w mecie turnieju oznaczało kontrolę znacznej części rozgrywki. W tym aspekcie europejskie drużyny także nie podjęły rękawicy rzuconej przez Team SoloMid i oddawały priorytet midlanerowi amerykańskiej formacji. Niejednokrotnie było to słuszne wyjście, ale tylko ze względu na wybrane postaci, które przeniosą nas do następnej przyczyny porażki Europy.
Draft
Draft z języka angielskiego ma wiele znaczeń – można go przetłumaczyć jako wersję roboczą czy nalewak do piwa, lecz w świecie League of Legends chodzi o moment wyborów i wykluczeń postaci – plan na grę. No właśnie, skoro „draft” ma oznaczać pomysł na rozegranie spotkania, to czemu formacje z Europy tak usilnie pokazywały, że właśnie tego im brakuje? Niejednokrotnie widzieliśmy, że Fnatic, Unicorns of Love czy, choć w nieco mniejszym stopniu, G2 Esports, decydują się na wybór trzech słabszych linii oraz mniej aktywnego junglera. W aktualnej mecie jest to niedopuszczalne – tak wiele zależy od przewagi w środkowej części mapy i posiadania presji w jak największej ilości miejsc. Formacje z EU LCS wielokrotnie decydowały się jednak na kompozycje oparte o kilka skalujących postaci, takie jak Ivern wraz z Ryzem i Twitchem. Taki zestaw czempionów nie ma szans na zwycięstwo w sytuacji, w której przeciwnik wydraftuje agresywnego junglera oraz mocne linie. Nie ma znaczenia czy będzie to Team SoloMid, czy Cloud9 – takie podejście do fazy wyborów i wykluczeń jest karygodne. Ekipy z Europy niemalże ani razu nie pokazały zrozumienia aktualnego stylu gry, czyli priorytetu na środkowej alei i możliwości zwycięstwa drugiej z linii przy pomocy silnego junglera. Zamiast tego, nieraz widywaliśmy wybory ograniczające midlanera oraz leśników, którzy nie oferują niemalże żadnej pomocy, lub nie są w stanie podjąć pojedynków z przeciwnikiem, lub walk dwóch na dwóch. Takie „plany na grę” zakończyły się tym, że w 15. minucie Fnatic traciło średnio 2,378 sztuk złota w stosunku do rywala. Porównując tę statystykę do dotychczasowych zmagań w letnim splicie, gdzie Rekkles i spółka mają zazwyczaj ponad tysiąc sztuk złota przewagi, widzimy ogromną przepaść. Fnatic nie jest oczywiście wyjątkiem w tej kwestii – Unicorns of Love czy G2 Esports miały ten sam problem, lecz nie był on aż tak nasilony, jak w przypadku Capsa i ekipy. Midlaner miał ogromne problemy ze względu na wybory swojego zespołu.
Zdolność adaptacji
Wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Europa nie dostosowała swoich draftów i kompozycji do warunków obecnej mety oraz jej agresywnej odmiany, jaką pokazała Ameryka Północna. Ekipy Starego Kontynentu nie pokazały także niemalże żadnej proaktywności w meczach z formacjami z NA LCS. Wszystkie zespoły po prostu oddawały przewagę oponentom, nie podejmując walki czy podejmując ją, będąc zarazem na przegranej pozycji. Nie da się bowiem wygrać potyczki dwóch na dwóch, nie mając przewagi na żadnej z linii.
Styl Fnatic został doskonale skontrowany. Bazuje on na pchającym środku oraz silnym junglerze, który wraz z toplanerem pojawia się na dolnej alei w odpowiednim momencie, by wygrać tę część mapy i umożliwić Rekklesowi split push. sOAZ poświęcał swoją linię na rzecz drużyny, lecz jakież zdziwienie dopadło przedstawicieli europejskiej formacji, gdy oponenci po prostu nie dawali im możliwości działania. Francuski toplaner mający raczej przegrywające matchupy i grający bardziej wspierającymi toplanerami zdawał się bezsilny wobec braku presji gdziekolwiek indziej na mapie, a Rekkles i Jesiz byli po prostu przepychani pod wieżę i pozbawiani możliwości inicjacji. Wczesne kompozycje, na które decydowały się ekipy z Ameryki, radziły sobie ze stylem Fnatic świetnie, nie pozostawiając Europejczykom pola do manewru. Doskonale sprawiały się także przeciw Unicorns of Love, które pogubiło się nieco we własnym stylu oraz stawiało na skalowanie. Exileh, który oprócz słabej gry na linii, nie wykazywał także współpracy z jugnlerem, z głównej siły formacji stał się ogromnym ciężarem. Xerxe nie dostawał niemalże żadnej szansy na pomoc kolegom z ekipy, ze względu na ilość przegrywających matchupów.
Wszystkie drużyny z Europy starały się więc przeczekać nieskończoną agresję ekip z NA LCS, lecz było to niemożliwe. W większości gier widzieliśmy, że formacje Starego Kontynentu nie wiedzą jak zareagować na styl gry amerykańskich przeciwników. Fnatic, UoL i G2 wielokrotnie grupowały zawodników na środku, by nie mieć jak zainicjować, ze względu na niekorzystne wybory postaci czy warunki w grze. Prawie w co drugim meczu, Team SoloMid czy inna ekipa z NA LCS miała kompozycję zawierającą Kleda, Ashe oraz Brauma czy Thresha. Takie trio postaci pozwala na wiele sposobów inicjacji oraz angażowania się w walki, a Europa kompletnie nie miała odpowiedzi, starając się przetrwać.
Adaptacja do stylu gry formacji z Ameryki, do aktualnej mety, do agresji we wczesnych fazach gry była więc kluczem do zwycięstwa lub chociaż walki jak równy z równym. Zamiast tego, Stary Kontynent zawodził coraz bardziej, nie ucząc się na własnych błędach i dając przeganiać się po kątach. Czy oznacza to, że Europa jest słabym regionem? Raczej nie – turniej był z pewnością przetarciem oczu dla ekip z EU LCS, lecz na jego owoce trzeba będzie poczekać do końca letniego splitu. Jedno można jednak stwierdzić bez żadnych wątpliwości – Ameryka Północna jest w tej chwili lepsza ze względu na swoje zrozumienie gry oraz umiejętność adaptacji zarówno do przeciwnika, jak i warunków.